Spotkanie z Herkulesem /WIKTORIA CAPUTA/

Środa to beznadziejny dzień tygodnia. Szósty lipca, dwa tysiące dwudziesty piąty rok. Płynęliśmy statkiem — ja, moi przyjaciele i nasze rodziny. Niedaleko widziałam skałę Gibraltarską, sam kraniec Hiszpanii. Pogoda jest fantastyczna. Położyłam się właśnie na leżaku i zaczęłam czytać książkę. Usłyszałam kroki, ale zignorowałam to — w końcu jesteśmy na statku, nikt obcy by tu nagle nie wszedł. Wyczułam, jak na stającym obok leżaku ktoś siada. Kątem oka dostrzegłam Leona. Leo, Leon lub po prostu Leonidas (lepiej tak do niego nie mówić, nie lubi swojego pełnego imienia) Valdez. Mój najlepszy przyjaciel.

— Czego? — rzuciłam, nie odrywając wzroku od książki.

— Nie uwierzysz, co się stało! — powiedział podekscytowany. Mimowolnie się uśmiechnęłam, słysząc jego rozweselony ton głosu. — Normalnie, idę sobie po pokładzie, no nie? I nagle widzę...

Odpłynęłam w jego słowach. Zatopiłam się w lekturze, kompletnie ignorując chłopaka. Co jakiś czas kiwałam potakująco głową, lub rzucałam pod nosem "Cudownie!", albo "Oh, doprawdy? I co dalej..?". Nie wiem ile czasu minęło, ale nagle poczułam, że coś się zmieniło. Zmarszczyłam brwi i oderwałam się od książki. Zerknęłam w bok na Leona, który patrzył na mnie nagannym spojrzeniem.

— Oj, no przepraszam. Nie widzisz, że czytam? Nie mogłam się skupić na twoich słowach, wybacz — posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił. Wstał z leżaka i prowizorycznie otrzepał spodnie.

— To ja, ten, lecę do Jasona i Piper. Przyjdź do nas zaraz, dobra? — oznajmił, i poszedł w stronę naszej kajuty.

Pokiwałam tylko głową na jego słowa i ponownie zaczęłam czytać. Minęło, nie wiem, jakieś pół godzinki, gdy statek gwałtownie się zatrzymał. Wszystko dookoła ucichło. Uniosłam jedną brew w zaciekawieniu i odłożyłam książkę na bok.

— Co do choinki..? — mruknęłam niezadowolona, wstając z leżaka. Podeszłam do burty i — tak jak przypuszczałam — statek stał w miejscu. Nawet nie falował się na falach.

"— Dziwne —" pomyślałam. Odwróciłam się, z zamysłem rozejrzenia się po statku. Ruszyłam w stronę, gdzie byli wszyscy dorośli — basen. Po minucie, bądź dwóch, byłam na miejscu, gdzie oniemiałam. Wszyscy leżeli skuleni na ziemi lub leżakach. Spali, widać było, jak ich klatki piersiowe ospale poruszają się w górę i w dół. Podeszłam do swojej mamy, która leżała najbliżej.

— Hej. Halo, obudź się. Odbiór — poklepałam ją lekko w policzek, z zamiarem przebudzenia jej. Gdy to nie działało, zaczęłam potrząsać mocno całym jej ciałem, aż w końcu się poddałam. Spała jak zabita — i to dosłownie. Wstałam z lekkim uściskiem w żołądku. — Co tu się stało? — powiedziałam sama do siebie.

Potrząsnęłam głową i ruszyłam w stronę mojej kajuty. To znaczy, kajuty mojej i moich przyjaciół. Doszłam do niej dość szybko i gwałtownie otworzyłam do niej drzwi, wmaszerowując do środka. Jason Grace i Piper McLean — od niedawna para — siedzieli na łóżku, a Leo stał na środku pokoju, tkwiąc w zabawnej pozie. Roześmiałam się na ten widok i westchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, że oni również nie zasnęli. Nie popadli w jakiś trans, tak jak dorośli. Dlaczego?

— Gramy w kalambury — powiedział Jason. W sekundę stał się nieco bardziej uważny. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie. — Co tam tak cicho?

Potrząsnęłam głową i opisałam im sytuację, którą zastałam na górnym pokładzie. Leon spojrzał na mnie sceptycznie.

— Że co proszę? Nie, ja muszę to zobaczyć — wymaszerował z kajuty, prosto na basen. Spojrzałam na Piper wymownie, a ta tylko lekko się uśmiechnęła. Leo po chwili wrócił, z szokiem na twarzy. Jason wstał z łóżka, a Piper razem z nim. Bez ostrzeżenia wyszli z pokoju, idąc w kierunku, tak zwanego, miejsca zbrodni. Po chwili Leo i ja, ruszyliśmy za nimi. Stanęliśmy obok nich, gdy zatrzymali się, żeby rozejrzeć się po basenie. Jason skrzywił się, a Piper zbledła.

Wzdychając, ogarnęłam wzrokiem horyzont, i coś w nim przykuło moją uwagę. Zbliżyłam się do burty i zmrużyłam oczy, żeby lepiej się przyjrzeć temu, co zobaczyłam.

— Hej, widzicie te słupy? — wskazałam przed siebie ręka. Przyjaciele podeszli do mnie i pokiwali smętnie głowami. Słupy, widziałam dwa białe starogreckie słupy. Na środku morza. Coś tu nie pasowało. Dostrzegałam obok nich wysepkę. Niewielki, górzysty skrawek lądu, pokryty lasami i otoczony pasem białych plaż. W porównaniu z Gibraltarem nie robiła wielkiego wrażenia. Na brzegu stał mężczyzna. Zamrugałam szybko oczami i klepnęłam Leona w ramię.

— Widzisz tego faceta? — spytał mnie. Przeniosłam wzrok na niego i parsknęłam.

— Nie, jestem ślepa i nie widzę — mruknęłam z rozbawieniem. — Podpłyńmy do niego. Leo, ty chyba się znasz na statkach... No nie? Tylko nie zabij nas. Proszę. — Rzuciłam szybko i znowu zaczęłam przyglądać się mężczyźnie.

— Się robi, szefowo! — krzyknął z zadowoleniem i usłyszałam jak rusza w stronę sterburty. Przepłynęliśmy może z dwadzieścia, bądź trzydzieści metrów. Posłałam pytający wzrok Jasonowi i Piper, a oni odpowiedzieli tym samym. Po chwili przybiegł do nas Leon, a ja spojrzałam na niego z rozdrażnieniem.

— Co ty robisz, Valdez? Dlaczego ten statek się nie rusza? Miałeś podpłynąć tam, jak mamy się tam teraz dostać, huh? Może wpław? Tu jest kilkaset, lub więcej, metrów głębokości, a do wyspy z pięćdziesiąt. Jak tu to sobie wyobrażasz?

— Spokojnie. Nie da się dalej. Nie działa — wzruszył ramionami, a w jego oczach dostrzegłam przelotny smutek. Westchnęłam i złapałam się za głowę.

— Okej, okej... Przepraszam. Po prostu jestem poddenerwowana...

— Doprawdy? Nie widać — przerwała mi rozbawionym głosem Piper, a ja posłałam jej złowrogie spojrzenie.

—... I nie rozumiem co się tu dzieje. Ale okej. Mam plan. Ja i Leo dostajemy się na wyspę, a wy — spojrzałam na Piper i Jasona — zostajecie tu.

— Hej, ja też chcę pomóc! Nie chciałam ci przerwać, jeśli o to chodzi. Sorry. — Piper spojrzała na mnie z niezrozumieniem.

— To nic osobistego, McLean. Naprawdę, ale to na wszelki wypadek, jakby wszyscy się pobudzili...

— A ja? Dlaczego ja też mam zostać? — przerwał mi Jason.

— A ty, zostań tu z nią. Przypilnuj, żeby nic jej się nie stało. Nie zepsuj tego, Grace — twarz chłopaka rozpromieniła się i przytulił się do dziewczyny. Ona również się uśmiechnęła, a ja odwróciłam się do Leona. — Leo, wiesz gdzie jest, hm, ta, no... Łódka? Taka mała, żeby podpłynąć do wyspy?

— Tak, wiem.

Ruszyliśmy razem do... Właściwie sama nie wiedziałam gdzie. Po prostu szłam obok Leona, uśmiechać się lekko. Nastolatek zrobił się czerwonawy, a jego dłonie zaczęły lekko dymić. Spojrzałam w dół na nie, marszcząc brwi. Musiał zauważyć to, iż się przyglądam, więc zacisnął dłonie w pięści, uśmiechając się.

— Tak mam, gdy się denerwuję — powiedział uspokajająco, jednak ja się nie odprężyłam. Co mu się stało?

Po chwili doszliśmy do innej części statku, zupełnie po drugiej stronie. Zauważyłam łódkę — jakim cudem wcześniej jej nie zauważyłam? — a Leo podszedł do niej i zaczął klikać w mały monitor, który był obok. Łódka spadła w dół. Krzyknęłam i podbiegłam do burty, patrząc w morze. Łódka nieruchomo unosiła się na wodzie.

— Chodź, tu jest drabinka. Musimy tylko zejść do łódki. — Posłał mi uśmiech i przeskoczył wręcz przez burtę, schodząc do łódki. Kilka chwil później, siedział już w niej, zadowolony z siebie, po czym krzyknął do mnie;

— Złaź! Jest bezpiecznie!

Parsknęłam pod nosem z niedowierzaniem i po momencie zawahania, zrobiłam to co chłopak. Gdy już siedziałam w łódce, naprzeciwko niego, posłałam mu złowrogie spojrzenie. On jednak nie przejął się tym i zaczął wiosłować. Uniosłam jedną brew do góry, w wyrazie zdziwienia.

— Umiesz wiosłować?

— Yhm, też się dziwię — zaśmialiśmy się razem.

Przepłynęliśmy spokojnie miejsce, którego nasz statek nie mógł pokonać. Zagwizdałam dosyć głośno, machając w kierunku statku. Na widoku pojawili się Piper i Jason, machając mi. Przerwałam to jednak z myślą, że może to wyglądać jak pożegnanie. O nie, nie ma mowy. Wrócę do niech. W końcu, gdy byliśmy już tylko pięć metrów od brzegu, przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie. On również mi się przyglądał. Miał bose stopy, pokryte białym pisakiem. Jego szata nadawała mu wygląd kapłana, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, jakiej randze przysługuje kolor purpury. Kardynałowi? Biskupowi? Brodę miał zaniedbaną, dokładnie tak, jak mając jacyś sławni aktorzy — coś w stylu: "Tak się złożyło, że nie goliłem się od dwóch dni, ale wciąż wyglądam wspaniale".

Był dobrze zbudowany, ale nie napakowany. Jego brązowe włosy były krótko przystrzyżone. Jego oczy były błękitne, zupełnie jak Jasona, ale skórę miał miedzianej barwy, jakby całymi dniami wylegiwał się w solarium. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak to, że wyglądał najwyżej na dwudziestolatka. Z pewnością nie mógł być starszy. Był przystojny, choć nieco niechlujny, ale w niczym niepodobny do jaskiniowca, mimo to, iż obok niego leżała maczuga.

— Eee, cześć? Dzień dobry? — nie wiedziałam za bardzo, jak się do niego zwrócić. — Jestem Wik...

— Córka Ateny — mruknął. Przeniósł swój baczny wzrok na Leona. — I syn Hefajstosa.

Spojrzał na statek.

— Do tego córka Afrodyty i syn Jupitera. A na statku pełno śmiertelników. Wspaniale. Co tu robicie? — wbił we mnie wzrok.

— E... e... — zająknęłam się.

— Ja jestem Leo, a ty kim jesteś? Z jakiej ery ty się w ogóle urwałeś? Widziałeś się ostatnio w lustrze? Twój look jest do kitu. Poza tym, jaki syn Hefajstosa? Córka Afrodyty? Chyba nas z kimś pomyliłeś, koleś — odezwał się bezceremonialnie Leon.

Mężczyzna spojrzał na niego znudzonym spojrzeniem.

— Kim ja jestem? Jestem Herkules, rzecz jasna — rzucił. — Jednak pytałem, co wy tutaj robicie?

— Przepraszam, co? — powiedziałam, w końcu odzyskując głos. — Herkules? To po tym herosie? Beznadziejne imię. Poza tym, przepraszam co? Córka Ateny? Poważnie?

Herkules popatrzył na mnie z lekkim zdziwieniem.

— No, tak. Jesteś półbogiem. Herosem. Jak wolisz. On też — wskazał na Valdeza, a później na statek. — Te dwa dzieciaki na pokładzie również. Nic nie wiesz?

— Półbogini? Poważnie? — spojrzałam na niego zirytowana, na co ten wywrócił oczami.

— Tak. Córką Ateny, tak dokładniej. Mam ci to tłumaczyć? Bogowie Olimpijscy istnieją, bla, bla, bla. A ja jestem Herkulesem. Gratuluję. Teraz już bogiem, nie herosem, przepraszam bardzo.

Zmarszczyłam brwi, patrząc na Leona. Jego ręce ponownie dymiły. Nie dość tego — one się dosłownie paliły. Wrzasnęłam przerażona.

— LEO! — krzyknęłam. — TWOJE RĘCE!

Chłopak spojrzał na dłonie i wydał z siebie — dużo wyższy niż zwykle — głośny dźwięk. Zaczął trzepać rękami i przebierać nogami w miejscu. Po chwili rzucił się w kierunku wody i wsadził do niej ręce. Ogień zniknął. Wyciągnął ręce z wody i podszedł do nas z szokiem wypisanym na twarzy.

— Moje ręce... Nic mi nie jest — spojrzał na Herkulesa spod byka. — Co to za sztuczka.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaśmiał się.

— Masz w sobie ikrę, synu Hefajstosa. Masz dar, którego nie widziałem od setek lat. Dawno nie widziałem potomka tego boga kowadeł, który miałby moc nad ogniem. Władasz ogniem, dziecko. Brawo.

Leo spoglądał na zmianę to na swoje ręce, to na Herkulesa, a wyraz totalnego zdumienia nie opuszczał jego twarzy.

— O kurczę — mruknął.

— Czyli... On jest herosem? Ja jestem herosem? A Piper i Jason także?

— Najwidoczniej. A teraz tak... Wróćcie na statek i powiedzcie o tym reszcie. To znaczy, reszcie półbogów. A potem wróćcie. Sami, bez nich. Inaczej was zgładzę — powiedział spokojnym głosem.

Rzuciłam Leonowi szybkie spojrzenia. Przemknęła pomiędzy nami nić porozumienia i ruszyliśmy szybko w stronę łódki. Wsiedliśmy do niej bez słowa i popłynęliśmy na statek.

×

Opowiedzieliśmy wszystko dokładnie Jasonowi i Piper. Dziewczyna zadawała dużo pytań, a ja starałam się odpowiadać. Niektórych rzeczy, ba, nawet większości, nie wiedziałam, ani nie rozumiałam.

— Podsumowując — podsumował Jason. — Ja jestem synem Jupitera, ty — Ateny, Pipes — Afrodyty, a Leo... Hefajstosa? To brzmi dziwnie, ale niech będzie.

Pokiwałam głową w zamyśleniu. A Piper niespodziewanie się odezwała;

— Herkules jest jak Starbucks w Starożytnej Grecji. Dokądkolwiek się obrócisz, wszędzie go pełno — mruknęła, a Leo zachichotał.

— W starożytności — powiedziałam — tę cieśninę nazywano Słupami Herkulesa. Skała Gibraltarska podobno miała być jednym z nich, a drugim któraś z afrykańskich gór. Nikt nie wie która.

— No a... te Słupy Herkulesa. Czy one są niebezpieczne?

— Dla Greków te Słupy wyznaczały kraniec znanego świata. Rzymianie twierdzili, że było na nich łacińskie ostrzeżenie...

Non plus ultra — dopowiedział Leo.

Spojrzałam na niego ze zdumieniem.

— No tak. Ani kroku dalej. Skąd to wiesz?

— Bo na to patrzę.

Leon wskazał ręka na kolumny, a raczej na wodę wokół nich. Między kolumnami przez wodę prześwitywały srebrne litery — może to była iluzja, a może rzeczywiście w piaszczystym dnie wyryte były słowa: NON PLUS ULTRA.

Przez chwilę nikt się nie odzywał, aż w końcu syn Jupitera przerwał ciszę.

— Czyli tak... Herkules. Grecki półbóg, a teraz najwyraźniej bóg. Największy heros wszech czasów, pilnuje jakiejś wyspy? No dobra... — Jason zaczął opowiadać o Herkulesie. Szczerze mówiąc, byłam pod wrażeniem jego wiedzy. A to podobno ja jestem tu córką Ateny. W pewnym momencie chłopak przerwał swoją opowieść, spoglądając na Leona.

— Proszę nie przerywać, profesorze Grace! — krzyknął Leo, notując pilnie palcem w powietrzu. — Chcę dostać szóstkę z testu!

— Zamknij się, Valdez.

Zaśmiałam się razem z Piper, a Leo przestał notować, mając uśmiech na twarzy. Jason też się uśmiechnął, a Piper westchnęła.

— Dobra, tak więc Leo. Wracamy tam i dowiadujemy się o co mu chodzi. Potem wracamy. Proste — powiedziałam, odchodząc od nich.

Ruszyłam w stronę burty, przy której była łódka. Zeszłam po drabince w dół, nie czekając na Leona. Po chwili chłopak dołączył do mnie i bez słowa zaczęliśmy płynąć z powrotem w kierunku wyspy. Niewiele później, staliśmy już na piasku, mierząc się wzrokiem, z Herkulesem.

— Gdzie twoja lwia skóra? — wypalił Leo.

Chciałam mu podarować kuksańca w brzuch, ale powstrzymałam się. Herkules za to wydawał się bardziej zdziwiony, niż podirytowany tym pytaniem.

— Jest niedaleko — odrzekł. — Niby dlaczego miałbym nosić moją lwią skórę? A ty ubierasz futro, wychodząc na plażę?

— To ma sens — powiedział Leo z lekkim zawodem w głosie. — Chodziło mi o to, że zawsze pokazują cię w lwiej skórze.

Herkules spojrzał wymownie w niebo, jakby chciał odbyć właśnie jakąś nieprzyjemną rozmową, ze swoim ojcem Zeusem.

— Nie wierz we wszystko, co o mnie gadają. Bycie sławnym wcale nie jest takie przyjemne.

— Wiem coś o tym — westchnęłam.

Herkules utkwił we mnie swoje cudowne niebieskie oczy.

— Jesteś sławna?

— Mój wujek... On jest aktorem filmowym.

Herkules mruknął gniewnie.

— Tylko nie opowiadaj mi o filmach. Na bogów Olimpu, nigdy nie ukazują prawdy. Widziałaś jakiś film, w którym jestem podobny do siebie?

Musiałam przyznać, że trafił w sedno.

— Jestem zaskoczona, że wyglądasz tak młodo.

— Ha! Nieśmiertelność pomaga. Ale to prawda, kiedy umarłem, nie byłem taki stary, w każdym razie jak na współczesne standardy. Wielu czynów dokonałem w tych latach, kiedy byłem herosem... Może nawet zbyt wielu.

Spojrzałam na niego z niezrozumieniem, a on natychmiast pokręcił głową przepraszająco.

— W każdym razie... Czcigodny Herkulesie — powiedziałam — jesteśmy na wakacjach. Chcielibyśmy przepłynąć obok, ale nasz statek... się nie rusza. Domyślam się, że za twoją to zasługą? Moglibyśmy dostać, hm, zgodę, na wpłynięcie na Morze Śródziemne?

Wzruszył ramionami.

— Po to tu jestem. Kiedy umarłem, tata mianował mnie strażnikiem Olimpu. Powiedziałem sobie: "Wspaniale! Służba w pałacu! Codziennie przyjęcia!". Tylko nie wspomniał, że będę strzegł wrót do starożytnych krain, uwięziony na tej wysepce przez resztę wieczności. Bardzo śmieszne. — Wskazał na kolumny wynurzające się z fal, czyli te słupy, które wcześniej zauważyliśmy. — Głupie kolumny. Niektórzy twierdzą, że to ja stworzyłem Cieśninę Gibraltarską, odpychając od siebie dwie góry. I są tacy, co mówią, że te góry są słupami. Co za beznadziejne bzdury! Słupy to słupy.

— Tak, tak. Oczywiście. Więc... Możemy przepłynąć? — zapytałam z nadzieją.

Bóg pogładził swoją niechlujną brodę.

— No cóż, muszę dać wam rutynowe ostrzeżenie: te starożytne krainy są bardzo niebezpieczne dla herosów. Nie każdy półbóg przeżyje na Mare Nostrum. I dlatego muszę was poddać próbie. Musicie wykazać, że jesteście tego warci, bla, bla, bla. Prawdę mówiąc, nie przywiązuję do tego większej wagi. Zwykle daję herosom jakieś proste zadanie, każę im coś kupić albo zaśpiewać jakąś śmieszną piosenkę, coś w tym rodzaju. Po tych wszystkich pracach, które musiałem wykonać dla tego złego faceta Eurysteusza, no... Nie chcę być przykrym facetem, chyba rozumiecie?

— Doceniamy to — powiedziałam z ulgą.

— Ale wy... To zupełnie inna sprawa.

Spięłam się, słysząc jego ton. Zdawałoby się, że powiedział to z pogardą i złością.

— Coś nie tak? — zapytał Leo. W jego głosie również było słychać lekki strach.

— Hera. Wyczuwam na was jej błogosławieństwo. Nie ruszę palcem, by pomóc Herze. Nigdy.

— Myślałam, że już z nią skończyłeś, odkąd stałeś się bogiem — powiedziałam, przypominając sobie to, co opowiadał nam Jason.

— Już wam powiedziałem — warknął Herkules — żebyście nie wierzyli we wszystko, co o mnie mówią. Jeśli chcecie stąd odpłynąć, to muszę wam dać bardzo trudne zadanie. Moja rodzina... Wszyscy nie żyją. Życie spędziłem na odrabianiu jakiś śmiesznych prac. Moja druga żona umarła, kiedy ją podstępnie nakłoniono do otrucia mnie i wydania na bolesne męki. A co dostałem w zamian? Stałem się pomniejszym bogiem. Nieśmiertelnym, więc już nigdy nie zapomnę swego bólu. Uwięzionym tu jako strażnik, odźwierny... lokaj Olimpijczyków. Jedynym bogiem, który chociaż trochę mnie rozumie, jest Dionizos. No, ale on przynajmniej wynalazł coś pożytecznego. Ja mogę tylko pokazać bzdurne filmy o moim życiu.

Poczułam ogarniający mnie smutek. Jęknęłam, czując ogarniającą mnie rozpacz. Wręcz poczułam ból Herkulesa. Chciałam go pocieszyć, przytulić. Zacisnęłam zęby i odgoniłam te myśli. To musiał być jakiś czar. Bóg spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

— Bardzo mi przykro, wielmożny Herkulesie. Ale proszę, nie bądź dla nas tak srogi. Nie jesteśmy złymi ludźmi.

Herkules rzucił mi groźne spojrzenie.

— Na drugim końcu wyspy, a tymi wzgórzami, znajdziecie rzekę. Żyje w niej stary bóg Acheloos.

Zamilkł, jakby spodziewał się, że ta informacja wprawi nas w popłoch.

— I...? — zapytał Leo.

— I chcę, żebyście wyłamali mu ten drugi róg i mi go przynieśli.

— Aha, czyli ma rogi. Ale... Zaraz... Ten drugi róg? Co...

— Sami się domyślicie — przerwał mu Herkules. — Proszę, to powinno pomóc.

Słowo "pomóc" wypowiedział tak, jakby znaczyło "zaboleć". Spod szaty wyciągnął jakąś książeczkę i cisnął nią w moją stronę. Ledwie ją złapałam. Na błyszczącej okładce książki był montaż zdjęć greckich świątyń i uśmiechniętych potworów. Tytuł brzmiał: Mare Nostrum — Przewodnik Herkulesa.

— Przynieście mi ten drugi róg przed zachodem słońca — rzekł Herkules. — Tylko wy dwoje. Nie porozumiewacie się z waszymi przyjaciółmi. Wasz statek pozostanie tam, gdzie jest. Jeśli wam się uda go tu przynieść, będziecie mogli wpłynąć na Morze Śródziemne.

— A jeśli nam się nie uda? — zapytałam, nie będąc pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

— To Acheloos was zabije. A ja przełamię wasz okręt na pół własnymi rękami i waszych przyjaciół i resztę ludzi czeka przedwczesna śmierć.

Leo przestąpił z nogi na nogę.

— A nie moglibyśmy po prostu zaśpiewać coś śmiesznego?

— Na mnie czas — odparł chłodno Herkules. — Do zachodu słońca. Albo wasi przyjaciele zginą.

×

Przewodnik Herkulesa nie ostrzegł ich przed wężami i komarami.

— Jeśli to jest zaczarowana wyspa — burknęłam — to dlaczego nie może być przyjemną zaczarowaną wyspą?

Wspięliśmy się na wzgórze, a potem zeszliśmy w gęsto zalesioną dolinę, uważając, by nie rozdrażnić wygrzewających się na skałach wężów w czarno-białe paski. Nad zarośniętymi sadzawkami roiło się od komarów. Brzęczenie cykad i bezlitosny upał przypominały mi kolonię, na której byłam ponad miesiąc temu.

Nadal nie trafiliśmy na żadną rzekę.

— Może pobiegniemy? — zaproponował ponownie Leo.

— Moglibyśmy coś przeoczyć. A zresztą nie jestem pewna, czy chciałabym wpaść na jakiegoś mało przyjaznego boga. Jak on się nazywa? Ach-ten-los?

— Acheloos. — Leo próbował czytać przewodnik podczas marszu, więc co chwila wpadał na drzewa i potykał się o skały. — Tu piszą, że jest potamosem.

— Hipopotamosem?

— Nie. Potamosem. Rzecznym bogiem. Piszą, że jest duchem jakiejś rzeki w Grecji.

— Skoro nie jesteśmy w Grecji, to musimy przyjąć, że się tu przeniósł. Co nie świadczy dobrze o wiarygodności tej książki. Coś jeszcze?

— Piszą, że Herkules kiedyś go pokonał.

— Herkules pokonał dziewięćdziesiąt dziewięć procent wszystkiego, co można było pokonać w starożytnej Grecji.

— No tak. Popatrzmy. Słupy Herkulesa... — Leo przewrócił kartkę. — Piszą, że nie ma na tej wyspie hoteli, restauracji, transportu. Atrakcje: Herkules i dwa słupy.

— Coś konkretnego? — zapytałam podirytowana.

— Zaczekaj. Tu jest wzmianka o Acheloosie: tego rzecznego boga pokonał Herkules, walcząc o rękę pięknej Dejaniry...

Wywróciłam oczami.

— Jakież to romantyczne. Piękną ma pan kobietę. Dziękuję, wygrałem ją, walcząc z rogatym bogiem rzeki.

—... Podczas walki Herkules odłamał mu jeden z rogów, który stał się kornukopią.

— Czego kopią?

— Kornukopią. Rogiem obfitości. To ta dekoracja na Święto Dziękczynienia. Róg, z którego wysypują się owoce, warzywa... Ogólnie różne jedzenie.

— Aha, a my mamy przynieść mu ten drugi róg? Podejrzewam, że nie będzie to łatwe.

— No, raczej podciągnąłbym to pod: "Śmiertelnie niebezpieczne".

Leo nagle się potknął i omal nie wpadł do rzeki.

— Bo taki prawdopodobnie jestem — odezwał się obcy głos.

Z rzeki wyburzyła się jakaś postać. Był to byk z ludzką twarzą. Skórę miał niebieską jak ta woda. Kopyta unosiły się tuz6nad powierzchnią rzeki. Na bydlęcym karku osadzona była głowa mężczyzny o krótkich, kręconych włosach. Miał brodę, naprawdę długą brodę. Z lewej strony głowy wyrastał jeden byczy róg — zakrzywiony, czarno-biały, prawdopodobnie ciężki, bo bóg przechylał głowę głowę na lewo, co wyglądało, jakby próbował sobie wytrzasnąć wodę z ucha.

— Witajcie — powiedział ponuro. — Pewnie przyszliście mnie zabić.

— Mm... No więc... — zaczął Leo.

— Nie! — krzyknęłam. — Przepraszamy. To kłopotliwe. Nie chcieliśmy cię niepokoić, ale przysłał nas tutaj Herkules.

— Herkules! — Bykoczłowiek westchnął. Pogrzebał kopytami wodę, jakby zamierzał zaatakować. — Dla mnie zawsze będzie Heraklesem. To jego greckie imię: "Chwała Hery".

— Dziwne imię — rzekł Leo. — Bo jej nienawidzi.

— To prawda — powiedział bykoczłowiek. — Może właśnie dlatego nie protestował, kiedy Rzymianie zmienili mu imię na Herkulesa. I pod tym imieniem zna go większość ludzi. To jego... Jak by tu rzec... Markowe imię. Lubi dbać o wizerunek.

Powiedział to z goryczą, ale bez złości, jakby Herkules był jego starym przyjacielem, który się pogubił w życiu.

— Acheloos, tak? — zapytałam.

— Do usług. Nadzwyczajny bóg rzeczny. Kiedyś duch najpotężniejszej rzeki w Grecji. Teraz skazany na przebywanie tutaj, na drugim krańcu wyspy, na której uwięziony jest też mój dawny wróg. Och, bogowie są tacy okrutni!

— Przecież ty jesteś bogiem — palnął Leo, a Acheloos spojrzał na niego z rozdrażnieniem.

Bóg zaczął opowiadać o tym, jak walczył o Dejanirę. Minęło dość sporo czasu, zanim skończył. Przez ten cały czas bykoczłowiek przechylał głowę w lewo, ale nie byłam już pewna, czy męczy go sen, czy tak bardzo ciąży mu ten jeden róg.

— Przykro mi, Acheloosie — powiedział Valdez. — Rzeczywiście, kiepsko na tym wszystkim wyszedłeś. Ale może... No wiesz, bez drugiego rogu nie będziesz tak przechylał głowy. Może poczujesz się lepiej.

— Leo! — zawołałam oburzona.

Uniósł obie ręce.

— Tak tylko pomyślałem. Zresztą nie mamy wyboru. Jeśli Herkules nie dostanie tego rogu, zabije nas i naszych przyjaciół.

— Masz rację — odrzekł Acheloos. — Nie macie wyboru. I dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Zmarszczyłam brwi. Rzeczny bóg powiedział to z takim smutkiem, że miałam go ochotę pogładzić po głowie.

— Co ci mamy wybaczać?

— Ja też nie mam wyboru — powiedział Acheloos. — Muszę was powstrzymać.

Rzeka eksplodowała i ściana wody runęła na mnie oraz Leona.